Opady śniegu, biała ciemność i temperatura odczuwalna spadająca do -50 stopni Celsjusza. Mateusz Waligóra od tygodnia przemierza Antarktydę.
– W ostatnich dniach spadło sporo śniegu. Konsystencją przypomina piasek. Sanie ważą wciąż ponad 100 kg i trzeba je szarpać. W środę w ciągu 10 godzin przeszedłem 14 km. W sumie to już ponad 100 km, niby nie dużo, ale jestem z tego dumny, bo wiem, ile sił mnie to kosztowało – mówi Mateusz Waligóra, który od tygodnia idzie na biegun południowy.
Swój marsz rozpoczął w lodowej zatoki Hercules Inlet. W ostatnich dniach widoczność była kiepska. Często panowała tzw. biała ciemność (z ang. whiteout). – Można ją sobie wyobrazić jako chodzenie na nartach po nieregularnie ustawionych krawężnikach o wysokości kilkudziesięciu centymetrów. Gleba jest nieunikniona – opowiada Waligóra.
Pierwszy tydzień był wymagający również z powodu niskich temperatur. W tej części Antarktydy, przez którą idzie Waligóra, jest zimniej niż zwykle o tej porze roku.
– Temperatura odczuwalna w ciągu tego tygodnia miała wynieść – 50 stopni Celsjusza. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby te prognozy były prawdą. Jest bardzo zimno – mówi Waligóra.
I dodaje, że kiedy odpływa myślami, to czasami nie dowierza w to, gdzie się znajduje. – Góry już za mną. Wszędzie – tylko biała przestrzeń. Jestem sam i czuję, jakbym był na Księżycu – opowiada podróżnik.
Pokonał już pierwszy niebezpieczny fragment trasy, w którym musiał szczególnie uważać na szczeliny. Kolejny rejon szczelin – za ok. 140 km. – Wiele z nich jest przysypanych śniegiem i często nie mam pewności co jest pode mną – mówi Waligóra