Początek był trudny. Prawie codziennie padał śnieg, a sanie, na których Mateusz transportuje wszystkie potrzebne do przeżycia rzeczy, były ciężkie i ważyły ok. 130 kg. Zdarzało się, że zamieć nie pozwalała wyjść z namiotu. Trzeci tydzień wyprawy Mateusza na biegun południowy to już całkiem inna historia. W nogach ma już ponad 400 km, do końca – niespełna 800.
– Dziś zwrot o 180 stopni! Słońce i spokojny wiatr. Przeszedłem 25 km! – meldował niedawno Mateusz.
Regularnie pokonuje już ponad 20 km dziennie, a to ważne, bo ma ograniczone zasoby paliwa i żywności. O ile jedzenia może trochę zaoszczędzić, to z paliwem jest gorzej – potrzebuje go nie tylko do gotowania posiłków, ale również do topienia śniegu na wodę, z której później robi herbaty. – Bez ciepłego płynu trudno się rozgrzać. Nie mogę z tego zrezygnować – tłumaczy Mateusz.
W drugiej części trzeciego tygodnia wyprawy podróżnik minął pierwszą, otwartą szczelinę, a także trafił w rejon zastrug, zamarzniętych zasp nawianego śniegu, które miały nawet metr wysokości. – Czuję jak jak labiryncie kukurydzy. Krążę między zastrugami, szukając najlepszej drogi, czasami nadrabiam przez to kilka kilometrów dziennie – mówi Mateusz.
Z jeszcze większymi zastrugami przyjdzie mu się zmierzyć za kilkanaście dni. Wtedy również trafi w kolejny rejon pełen szczelin.