– Niematerialność celu – oto największy problem przemierzania pustyń – mówi Mateusz, który od ponad miesiąca maszeruje w kierunku bieguna południowego.
Od kilku dni w tej części Antarktydy, którą przemierza Mateusz, panuje dobra pogoda. – Przestało wiać, ale mimo tego marsz nie jest najłatwiejszy. Parę dni temu w trakcie śnieżycy spadło dużo śniegu. Teraz jest sucho, więc nie tworzy on zwartej skorupy, przypomina raczej sypki piasek. Trudno po czymś takim iść. Trochę przyspieszyłem, wyrabiam już regularnie 20 km. Muszę, żeby zdążyć – opowiada Mateusz.
Spieszy się, aby dotrzeć do bieguna południowego zanim skończy się sezon przewidziany na antarktyczne wyprawy. Na dotarcie tam ma jeszcze ok. miesiąca. Za nim 600 km, przed nim – drugie tyle. Parę dni temu świętował 36. urodziny torcikiem czekoladowym. Teraz czekają go samotne święta. – Tęsknię za rodziną, za krajem, to będą trudne dni – mówi Mateusz.
Pytany o największe wyzwania tej wyprawy, opowiada o specyfice pokonywania bezkresnych przestrzeni. – Najtrudniejsza w przemierzaniu pustyń – nieważne czy pełnych piasku, czy śniegu – jest niematerialność celu. Gdy wspinasz się na wysoką górę, niemal każdego dnia widzisz swój cel, punkt, do którego dążysz. Idąc na nartach przez Antarktydę, gdy ze względu na whiteout [białą ciemność] nie widzisz niczego wokół, twoja determinacja musi być ogromna. Nie zobaczysz celu przez dwa miesiące codziennej wędrówki. Ale on jest. Wiesz o tym. Niesiesz go w sobie. Nigdy nie podpisywałem się pod zdaniem „nieważny jest cel, tylko droga, która do niego prowadzi”. Uważam, że zarówno cel jak i droga są sobie równe. Cel potrafi zmotywować Cię w chwili słabości, usprawiedliwia trudy drogi. O ile jesteś w stanie go dostrzec w sobie – tłumaczy Mateusz.